Czy są świadome, że podawanie danych, które mogą być osobowe, w miejscu publicznym jest naruszeniem nie tylko prawa do prywatności, ale również Ustawy o ochronie danych osobowych? Gdzie jest ABI tego urzędu? Jak zostali wyszkoleni jego pracownicy?
Odbierz pakiet bezpłatnych poradników i mikroszkoleń RODO
Kolejnym bardzo wyrazistym przykładem jest „czytanie na głos” danych osobowych. Po co urzędnik miałby to robić? Otóż niestety często się zdarza, że nie widzi dobrze, szczególnie skanowanych dokumentów (kłaniają się rzetelne, pracownicze badania lekarskie), więc prosi samego petenta o przeczytanie na głos swojego imienia i nazwiska, numeru PESEL i adresu zamieszkania. Wszystko to w obecności innych petentów.
Pomimo szkoleń pracowniczych w zakresie ochrony danych osobowych znaczna część urzędników nie rozumie różnicy pomiędzy „zgodą osoby” na przetwarzanie jej danych osobowych a „przepisem prawa”, który zastępuje taką zgodę. Smutną rzeczywistością niektórych urzędów jest trzymanie „na wszelki wypadek” formularza zgody na przetwarzanie danych osobowych. Jeśli petent zacznie domagać się prawa do prywatności, to podsuwają mu taką de facto fikcyjną zgodę do podpisu.
Dlaczego fikcyjną?
Istnieje przepis, który nakazuje petentowi podanie danych osobowych. Dla urzędnika sprawa rozwiązana – ma on zgodę na przetwarzanie danych osobowych petenta. Problem jednak powróci jak bumerang, gdy petent zorientuje się, że ma prawo wycofać taką zgodę w każdym czasie. I co wtedy? Najczęściej wychodzi na jaw, że zgoda nie była potrzebna. Jednak faktem pozostaje, że urzędnik wprowadził petenta w błąd i zdyskredytował cały urząd w oczach przynajmniej tego jednego obywatela.
Dlatego uważam, że pracownicy urzędów, aby świadomie chronić nasze dane osobowe, powinni poza szkoleniem z ochrony danych osobowych, przechodzić obowiązkowy test na jego zakończenie. Mogłoby to zmobilizować do większej uwagi podczas szkolenia, a w rezultacie zapobiegłoby niepożądanym sytuacjom opisanym przeze mnie powyżej.